Jest tu co prawda kilka słabszych fragmentów – przede wszystkim wątek nieobecnego ojca Ziggy'ego. W kilku ostatnich scenach robi się też odrobinę zbyt słodko. Ale to dobry film, wpisujący się w
Polski tytuł filmu Bruce'a Webba nie jest tak trafny jak oryginalny "The Be All and End All". Ten zwrot, oznaczający coś niezwykle ważnego, ostatecznego, alfę i omegę zarazem, bardzo zgrabnie bowiem przekazuje temat brytyjskiej produkcji. W tych prostych słowach ujęta jest dynamika początku i końca, życia i śmierci. Dwaj młodzi bohaterowie – jakby mało było im rozterek nastoletniej witalności – niespodziewanie zmuszeni są stawić czoła kwestii przemijania. Ale mimo tak wysokiej stawki film nie uderza w wysokie, patetyczne tony.
"Jak to jest" opowiedziane jest lekko i z humorem. To przede wszystkim historia o przyjaźni dwóch chłopców, próbujących wspólnie sprostać problemom dojrzewania. Ziggy (Eugene Byrne) i Robbie (Josh Bolt), jak na 15-latków przystało, myślą głównie o seksie. W trakcie wakacyjnego wypadu próbują bezskutecznie stracić dziewictwo. Ale Ziggy'emu brak talentu w kontaktach z dziewczynami, a Robbie w kluczowym momencie przesadza z alkoholem i zaprzepaszcza swoją okazję. Niestety, znienacka na bohaterów spada informacja o tym, że Robbie cierpi na poważną wadę serca. Zdesperowany, by nie umrzeć jako prawiczek, chłopiec powierza najlepszemu koledze odpowiedzialne zadanie znalezienia dziewczyny, która będzie chciała się z nim przespać.
Ziggy podejmuje się spełnienia prośby i obserwujemy jego kolejne próby udzielenia koledze pomocy: od brania na litość koleżanek ze szkolnego korytarza po wizytę w domu publicznym. Chłopak ma też misje poboczne, które obfitują w akcenty humorystyczne. Musi on między innymi usunąć z komputera Robbiego ślady ściągniętej z internetu pornografii, żeby rodzice nastolatka nie trafili na nią po jego śmierci. Ale mimo komediowej tonacji reżyser nie gubi z oka dramatu bohatera; nie ulega też pokusie sentymentalnej idealizacji umierającego dziecka. Widmo śmierci w tak młodym wieku jest oczywiście życiową tragedią Robbiego. Widzimy jednak nie tylko chwile jego szczerego załamania, ale i próby wykorzystania statusu męczennika. Taka szczerość w mówieniu o trudnych sprawach to jedna z największych zalet filmu.
Jest tu co prawda kilka słabszych fragmentów – przede wszystkim wątek nieobecnego ojca Ziggy'ego. W kilku ostatnich scenach robi się też odrobinę zbyt słodko. Ale to dobry film, wpisujący się w bogatą brytyjską tradycję chropawych tragikomedii. Bez zadęcia opowiadający o śmierci i bez pruderii o seksie.
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu